Tomi pisze: ↑09 lut 2024, 22:29
Oj nie wiem. Kiedyś czytałem statystyki, które mówią co innego.
Możliwe, nie znam statystyk.
Tomi pisze: ↑09 lut 2024, 22:29
Nie wiem, czy ma diagnozę, ale skoro został wypuszczony ze szpitala po długotrwałym pobycie, to raczej ma. Nie mi to stwierdzać, ale raczej depresja, bliska skrajnej.
Rozmawiałem osobiście i przez telefon, wykazuje zmienny nastrój. Już bardzo dużo powiedział, choć najwięcej idzie wywnioskować "między słowami". Na moje to odbija się od ściany do ściany, ledwo co kontaktuje, nie potrafi przez dłuższy czas utrzymać koncentracji.
Zmienność nastroju nie jest charakterystyczna dla głębokiej depresji, a raczej choroby afektywnej dwubiegunowej. Jednak przy częstej zmienności nastroju to raczej cyklofrenii (ponoć nieco lżejsza dwubiegunówka). Zmienność nastroju może występować również w schizofrenii oraz osobowości borderline. Jeżeli to Twój bliski znajomy i chcesz mu pomóc wydaje mi się, że ważne byłoby mieć świadomość w jaki sposób cierpi, a wyjściem byłoby zadać mu pytanie jaką F’kę wpisali mu w wsypisie (F32, F31).
Brak kontaktu może być spowodowany zarówno lekami jak i głęboką depresją. Choć jeżeli był przez dłuższy czas w szpitalu, a obecnie wyszedł, leki powinien mieć dobrane i być ustabilizowany. Kiedyś leki zaczynały działać po 2 tygodniach, dziś ponoć farmakologia czyni cuda.
Brak koncentracji może wynikać z ciągłego zmęczenia wywołanego głęboką depresją lub pobudzeniem maniakalnym. To łatwo wyczuć nawet przez telefon. Czy wynika to z nadmiernego pobudzenia czy z bezsilności.
Tomi pisze: ↑09 lut 2024, 22:29
Ta terapia jaką fundują mu w mieszkaniu obecnym to też średni pomysł, ale cóż pozostaje.
Pewnie tak. Szpital psychiatryczny z jednej strony to straszne przeżycie, z drugiej, w stanie głębokiego zaburzenia czy choroby jest wybawieniem. Sam spędziłem w szpitalu 6 tygodni, gdzie trafiłem po próbie samobójczej. Tam naprawdę można „odpocząć” od rzeczywistowći.
Tomi pisze: ↑09 lut 2024, 22:29
Możesz opowiedzieć coś więcej o swoim stanie zdrowia i postępach w leczeniu?
Nie wiem czy jest się czym chwalić. Mógłbym powiedzieć, że w jakiś sposób „choruję” od zawsze. Zawsze czułem, że nie do końca pasuję do tej rzeczywistości … w sensie chyba do ludzi. Byłem egoistycznym nieco nadpobudliwym, estrawertywnym dzieciakiem. Myślałem, że wszystko jest moje. Przedszkole, podstawówka to zweryfikowało. Dostrzegłem, że taka postawa szkodzi, a zatem zacząłem „udawać” wypierając jakąś część siebie. Oczywiście widzę to dziś, wtedy działo się to nieświadomie.
Pod koniec podstawówki zaczął się alkohol, ostra muzyka, papierosy, marihuana. Kumulacja była w liceum kiedy to zacząłem stawać się totalnym introwertykiem, zafascynowanym poniekąd śmiercią, samobójstwem, dekadentyzmem. W podstawówce odwróciłem się również od Kościoła i Boga, a w liceum wręcz z Nimi wojowałem. Pochodzę z, moim zdaniem, nieco przesadnie katolickiej rodziny, z silną matką i słabym ojcem. Znienawidziłem wszystko. Siebie, ludzi, rodziców, Boga, życie. Jedynym planem stało się samobójstwo. Poszedłem jednak na studia do Opola. Tam w ogóle nie umiałem się odnaleźć, a smutki leczyłem alkoholem, narkotykami i kobietami. Nie szanowałem niczego i byłem totalnie autodestrukcyjny.
Na 2 roku przybiło mnie do podłogi. Zdiagnozowano depresję. Wziąłem dziekankę. Gdy zrobiło się lepiej spróbowałem umrzeć, na szczęście Bóg czuwał. Kolejne studia rozpocząłem we Wrocławiu. Nic się nie zmieniło. Bawiłem się jak dotychczas tyle, że robiłem to wszystko na lekach. Przez jakiś czas moje życie było warkoczem depresji, remisji i manii. To wszystko było b. niebezpieczne i nie raz wręcz mogłem umrzeć. W między czasie wylądowałem w szpitalu. Zmieniono diagnozą na dwubiegunówkę. Moje życie wciąż przeniknięte było poszukiwaniem sensu, celu, prawdy, miłości. Konfrontacji z Bogiem, dziś widzę to trochę tak jakbym chciał zranić Go tak bardzo, by mnie dostrzegł.
W 2003 poznałem swoją przyszłą żonę (I ozdrowieńczy dar Boży), która pomagała mi w trudnych chwilach, a ja … ja nawet nie mówiłem dziękują, a jedynie ją krzywdziłem. Ona jednak zawsze była. Do tego wszystkiego miałem kapelę rokową więc jeździliśmy po Polsce i bawili się jak dzieciaki. W 2005 udało mi się skończyć studia. Tytuł inżyniera uzyskiwałem w sumie 8 lat. Po studiach w 2006r. przez przypadek (II ozdrowieńczy dar Boży) dostałem pracę. W 2007r. gdy Basia skończyła studia, a ja dostałem propozycje wyjechać 450 km od miejsca zamieszkania, by tam pracować, zdecydowaliśmy się wyjechać (III ozdrowieńczy dar). Nadal jednak miotała mną choroba, a ja czyniłem zło. Oskarżałem Boga, religię, wiarę, Kościół. Znalazłem dobrego fachowca. Jest psychiatrą, psychologiem, psychoterapeutą oraz seksuologiem (IV dar). Nadal byłem 30 paroletnim chłopcem. Zdradziłem żonę i powiedziałem o tym. Żona dała mi szansę. Ja postanowiłem iść na terapię (V dar) która trwała w sumie 4 lat. W trakcie terapii w 2013r. wzięliśmy ślub cywilny. W 2014r. okazało się, że będziemy mieć dziecko choć biorąc pod uwagę nasze problemy z tym związane ponoć było to niemożliwe. Byliśmy umówieni już do poradni (VI dar).
W tym czasie poznałem również 2 ważne osoby. Marcin był mężczyzną w moim wieku, który wierzył w jakiś inny, piękny sposób. Taki nienapastliwy, zachęcający. Dużo rozmawialiśmy. Przynosił mi Mertona, Rohra, Tomasza z Kempis, Ojców Pustyni, Eckharta i wiele innych ciakawych lektur. Drugim był Mirek w wieku mojego ojca. Artysta malarz, muzyk, reżyser. Człowiek wykształcony (łódzka filmówka, psychologia, szkoła malarstwa w Nowym Jorku), światowy (Stany, Francja, Anglia). Nie potrafiłem zrozumieć jak tak światły człowiek może wierzyć w Boga. Spędzałem z nim również wiele czasu. Niestety odszedł po 3 latach naszej znajomości. Te znajomości to również istota mojego zdrowienia/nawrócenia (VII dar).
Gdy chrzciliśmy dziecko poddałem się. Pamiętam moją rozmowę z Bogiem. Ojcze ja nie znam tych odpowiedzi. Zaufam Ci, bo czuję się totalnie bezradny w swym ojcostwie (VIII dar). To było ważne. Ten akt rozpoczął pewien proces wypuszczania z rąk swego życia z wiarą, nadzieją i zaufaniem, że On wie bardziej. Oczywiście to trwało. To było wiosną 2015r. Nadal jednak było różnie. Piłem i zachowywałem się niewłaściwie. Była mania i depresja. Pamiętam, gdy w manii przyjechał do nas mój ojciec. Jego spokój i to, że umiał pomieścić w sobie to co robię, to kim jest jego syn to przewartościowało mi go całkowicie. Zawsze myślałem, że jest pantoflarzem, który niczego mnie w życiu nie nauczył. Wtedy zrozumiałem, że mój ojciec nauczył mnie bycia mężem, ojcem i kochającym mężczyzną (IX). To była kolejna ważna rzecz.
W 2020r. Po pijaku zalogowałem się na pewne forum chrześcijańskim. Dzięki tym ludziom zbliżyłem się do wiary i Kościoła. To Oni obudzili we mnie pragnienie powrotu do życia sakramentalnego (X).
W 2020r. w kwietniu z pomocą Bożą i żony udało mi się przestać pić alkohol (XI).
W 2021r. w lutym Bóg zabrał mi grzech masturbacji (XII).
W sierpniu 2021r. przystąpiliśmy z żoną do Sakramentu Ślubu i rozpoczęliśmy życie z Kościołem (XIII).
Tak to wygląda. Czy jestem zdrowy? – nie wciąż choruję, jednak z Bogiem, z uważnością i wsparciem bliskich remisja trwa już 5 lat, a ja wierzę, że wciąż zdrowieje.
Oczywiście bywa lepiej i gorzej, gdy jest jednak z Bogiem jest tak jak być powinno.